Wszystko wydarzyło się w weekend. W nocy z 11 na 12 maja, już po godz. 3.00, w ogromnym centrum handlowym przy Marywilskiej wybuchł pożar. W zaledwie kilkanaście minut ogień pochłonął niemal całą 6-hektarową halę, w której mieściło się aż 1400 stoisk. Pozostały po nich tylko zgliszcza.
W gaszeniu pożaru brało udział ponad 200 strażaków. W kulminacyjnym momencie na miejscu było 99 wozów straży pożarnej.
Marywilska 44 spłonęła. Ruszyło śledztwo
Na szczęście w pożarze nikt nie zginął, ale większość kupców straciła dorobek całego życia. Tak naprawdę w najbardziej owocnym dla nich okresie, ponieważ w sezonie wiosenno-letnim handlarze odrabiali straty finansowe za zimowe miesiące. – (…) W których zwykle dopłacałem do interesu – mówi nam jeden z nich.
W gaszeniu pożaru brało udział ponad 200 strażaków. W kulminacyjnym momencie na miejscu było 99 wozów straży pożarnej.
Marywilska 44 spłonęła. Ruszyło śledztwo
Na szczęście w pożarze nikt nie zginął, ale większość kupców straciła dorobek całego życia. Tak naprawdę w najbardziej owocnym dla nich okresie, ponieważ w sezonie wiosenno-letnim handlarze odrabiali straty finansowe za zimowe miesiące. – (…) W których zwykle dopłacałem do interesu – mówi nam jeden z nich.
Na dodatek do 10 maja kupcy musieli opłacić czynsz. Wydali pieniądze za wynajem swych miejsc w nadziei, że wraz z wyższymi temperaturami przyjdą wyższe dochody. Tak nie będzie.
W tej chwili sprawą zajmuje się prokuratura. – Postępowanie zostało wszczęte w sprawie sprowadzenia pożaru, na skutek którego właściciele ponieśli szkody przekraczające milion złotych – wyjaśnia Norbert Woliński, rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.
Kupcy z Marywilskiej: całe nasze życie to handel
Pani Mariola Gomulińska o pożarze dowiedziała się nad ranem, ale na miejscu pojawiła się dopiero dzień później. – Nie przyjechaliśmy tu z mężem w dniu pożaru. Nie byliśmy w stanie zebrać myśli. Podczas jazdy miałam serce w gardle. A gdy podeszłam do bramy, nie mogłam oddychać – mówi nam.
Nie ukrywa też, że do pożaru doszło w najgorszym możliwym momencie. – Trwał właśnie okres przetowarowania. Dzisiaj miała przyjść paczka z nowym towarem, dlatego zostawiliśmy pieniądze w sklepie – wyjaśnia.
Czy myśli już o przyszłości? – Nie, jest za wcześniej. Dopiero wczoraj w nocy odpuściła nam trochę adrenalina. To jest dla nas straszna tragedia. Zresztą nie tylko dla kupców, ale całych rodzin, które utrzymywały się z pracy na Marywilskiej. Z dnia na dzień zostaliśmy bez pracy – mówi zrozpaczona.
«Naszym priorytetem jest utrzymanie etatów»
Dla państwa Jaroszów Marywilska była nie tylko sposobem na zarabianie pieniędzy. Z tym miejscem wiązało się wiele wspomnień. Prowadzili sklep z artykułami dla zwierząt od kilkunastu lat. Nazywał się ZOOgroda. Gdy pani Agnieszka Jarosz uruchamiała biznes, jej córka Daria była jeszcze małym dzieckiem. – Miałam wówczas 10 lat, więc tak naprawdę wychowałam się na Marywilskiej. Bywało też, że zasypiałam na psich legowiskach – mówi poruszana tragedią Daria Jarosz.
Jej mama budowała firmę wraz z obecną kierowniczką sklepu. Od zera. Obie panie do tej pory pracują razem. Z czasem dołączyła do nich Daria. – Tutaj jest nasze serce – pokazują na spaloną halę.
Panie nie chcą nikogo zwalniać. Pragną ocalić jakoś miejsca pracy ludzi, dzięki którym firma funkcjonowała. Bo pożar na Marywilskiej to nie tylko dramat właścicieli sklepów, ale i ich pracowników. – W tej chwili naszym priorytetem jest utrzymanie etatów. To jest dla nas najważniejsze. Nie wyobrażam sobie, żeby powiedzieć komukolwiek: «Dziękujemy» – zaznacza pani Agnieszka Jarosz.
Dlatego w innym sklepie, który prowadzą, wydłużyły godziny pracy. Mają nadzieję, że w ten sposób uda im się utrzymać na rynku.
Pieniądze zostały w kasie
Większość kupców deklaruje, że pozostawiała pieniądze w swoich pawilonach. Pan Grzegorz Górka (prowadził na Marywilskiej firmę pod nazwą Gracja Sklep) mówi nam wprost: — Teraz jedyne, co mi pozostało to teczka faktur do opłacenia.
– Zamówiliśmy towar na sezon wiosenno-letni z płatnością między 30 a 90 dni. Sukcesywnie, w miarę sprzedaży, spłacaliśmy faktury. Natomiast w momencie, gdy poczuliśmy, że towar jest na tyle dobry, że jest na nie duże zapotrzebowanie, zrobiliśmy domówienia. Teraz zostaliśmy z teczką faktur i nie mamy nic więcej — stwierdza załamany.
/8
Pani Mariola Gomulińska prowadziła dwa boksy wspólnie z mężem. Teraz obydwoje zostali bez pracy.
/8
Niezwykle poruszająca historia rodzinna. Pani Agnieszka (po lewej) wspólnie ze swoją koleżanką (kierowniczką sklepu) założyły sklep zoologiczny 13 lat temu. Z czasem do pracy dołączyła Daria, córka pani Agnieszki.
/8
Pan Grzegorz Górka (prowadził na Marywilskiej firmę pod nazwą Gracja Sklep) mówi nam wprost: — Teraz jedyne co mi pozostało to teczka faktur do opłacenia.
/8
Marywilska 44 to największe centrum handlowe w Warszawie, które skupiało drobnych kupców i specjalizowało się zarówno w handlu detalicznym, jak i hurtowym.