„Tylko nie chodź po cmentarzu po północy” – przestrzegł mnie stary dozorca siedziby zmarłych. „Co” – zapytałem ponownie – „żeby nie niepokoić zmarłych chodzących pod księżycem?” Śmiałem się.
Kierownik cmentarza popatrzył na mnie jak na wariata i kontynuował przebiegle:
„Domy zmarłych nie są miejscem, po którym można spacerować i zdecydowanie nie wypada z tego żartować.
„Przepraszam” – spojrzałem w dół. „Byłem głupi.
Administrator zmarszczył brwi, ale potem złagodniał i kontynuował instruowanie nowicjusza:
„O dziewiątej zamkniesz bramę cmentarza, ale najpierw upewnij się, że wszyscy opuścili teren. Co godzinę spaceruj po okolicy, zwróć szczególną uwagę na płot wokół, czasami miłośnicy złomu próbują sprzedać kilka odcinków, więc bądź ostrożny. Od północy do szóstej rano odpocznij w bramie i staraj się już nie wystawiać głowy.
A co jeśli w tym czasie ktoś spróbuje się wkraść? Zapytałam.
„Jeśli ktoś jest na tyle sprytny, aby przejść przez płot od północy do szóstej rano, zapłaci za to wysoką cenę nawet bez twojej pomocy” – administrator uśmiechnął się tajemniczo.
Pożegnaliśmy się przy bramie cmentarza i udałem się zająć się gospodarstwem w małej oficynie, która pełniła funkcję administratora jako portiernia. Choć warunki mieszkaniowe były na najwyższym poziomie, wszystko wyglądało prosto: mała kanapa do spania, drewniany stół i ławka, wytarty szarymi ubraniami, w kącie sterta starych gazet – dozorcy nie podobał się telewizor, który gromadził się kurz w kącie i został włączony około sto lat temu.
Chciałem włączyć telewizor, ale zapaliło się czerwone światło i zamilkło na zawsze. Na zewnątrz już się ściemniało, choć letnie noce są bardzo krótkie, ale stwierdziłem, że lepiej będzie zapalić światło, niż pierwszą noc przesiedzieć w ciemności.
Nadszedł czas, aby w końcu zamknąć bramę i wykonać pierwszą rundę. Najpierw musiałem obejść teren po terenie, pamiętając o instrukcjach starca. Wziąłem latarkę, choć na zewnątrz było jeszcze jasno, ale przy latarce poczułem się spokojniejszy.
Sam cmentarz rozciągał się po dwieście metrów w obie strony i zajmował powierzchnię około czterech kilometrów kwadratowych. Nie było wielkich, efektownych nagrobków, ale było mnóstwo starych drzew, które utrudniały dostrzeżenie. Wysokie sosny, rozłożyste jarzębiny, brzozy – przez ostatnie sto lat wyrosło wiele drzew, ale nikomu to nie przeszkadzało, więc ich nie usunięto.
Przeszedłem cały teren wzdłuż płotu, ale nie widziałem ani jednego spóźnionego gościa. Chociaż czasami ludzie przyjeżdżali tu po pracy, aby odwiedzić swoich zmarłych bliskich i oczyścić groby przed zachodem słońca. Przynajmniej nikogo tu dzisiaj nie było.
Po zamknięciu bramy na dużą kłódkę stodołową wróciłem do stróżówki i położyłem się na krześle — kolejna runda była za pół godziny. W pierwszej chwili myślałam, że się zdrzemnę, ale nagle uświadomiłam sobie, że w takiej ciszy nie da się spać. W mieście wszyscy są przyzwyczajeni do hałasu samochodów i ulic, a tutaj było tak cicho, że słychać było muchę uderzającą w okno, szeleszczącą skrzydłami wronę cmentarną i wiatr pieszczący korony drzew.
Musiałem wyciągnąć stos starych gazet z rogu portierni i znaleźć coś do poczytania na teraz. Okazało się, że administrator gromadzi gazety nowatorskie, które ukazały się kilkadziesiąt lat temu, więc znajdowały się tam całe stosy dzieł literackich z czasów sowieckich.
Po pół godzinie znowu wyszedłem na zewnątrz i na zewnątrz zrobiło się zauważalnie zimniej, więc musiałem narzucić kurtkę na ramiona. W prawej ręce ściskałem latarkę. Znowu szedłem wzdłuż płotu, tak jak mnie nauczył starzec, starając się iść cicho.
Nagle usłyszałem dziwne kliknięcie i zatrzymałem się. Dochodziło z jednego z grobów. Moje serce natychmiast się zatrzymało i prawie wypuściłam latarnię z rąk. Zacząłem czołgać się w stronę źródła hałasu i drżącą ręką oświetliłem sobie drogę. Ale gdy tylko znalazłem się jak najbliżej upragnionego grobu, ruda wiewiórka wspięła się na gałąź pobliskiego drzewa, co mnie tak przestraszyło, że trzęsły mi się kolana. Trzymała w łapkach cukierka i zręcznie go przeplatała.
«To jest głupota!» Przekląłem ze strachu, chociaż bardzo się cieszyłem, że nie martwiłem się niepotrzebnie. Jak na ironię wiewiórka przeskoczyła płot i zniknęła w lesie. Spojrzałem na grób i zobaczyłem, że zwierzę żywiło się słodyczami i orzechami przyniesionymi przez gości na cmentarz na uroczystość pogrzebową. Zaskoczona, od razu miałam ochotę napić się gorącej herbaty ze słodyczami i nawet myślałam, żeby zabrać ze sobą trochę, ale odepchnęłam od siebie takie grzeszne myśli.
Wróciłem do wartowni z mieszanymi uczuciami i obwiniałem się za to, że boję się wiewiórki pospolitej. Nalałam wody do kubka i postawiłam go na czajniku. Gdy woda się nagrzewała, znalazłem paczkę herbaty i pudełko rafinowanego cukru. Popijając parującą herbatę z cukrem, przeczytałem starą powieść, którą znalazłem w gazecie, a nawet zapomniałem, gdzie jestem i na oślep zanurzyłem się w wymyślony przez autora świat.
W kolejnych dwóch rundach nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Zbliżała się dwunasta w nocy, więc zamknąłem się w portyku i położyłem się na krześle z gazetą, mając nadzieję, że dzisiaj uda mi się zasnąć.