Baw się dobrze, synu, to prezent dla ciebie! — powiedział z uśmiechem Paweł Siergiejewicz, wpływowy biznesmen, popychając przed sobą młodego włóczęgę do pokoju, w którym na łóżku leżał jego syn.
Dwudziestoletni Grisza był poważnie chory i prawie nie wstawał z łóżka. Ojciec był pewien, że taki „prezent” rozjaśni mu życie i odwróci uwagę od ciągłego bólu. Dziewczyna, przestraszona i drżąca, stała w kącie, nie wiedząc, co robić. Jej oczy biegały po pokoju, a w środku szalał strach, ale zdawała sobie sprawę, że nie ma wyjścia.
Kiedy jej ojciec wyszedł, Grisza spojrzał na nią. W jego oczach nie było okrucieństwa ani gniewu, a jedynie niekończące się zmęczenie i smutek. Szepnął cicho: „Możesz odejść. Nie jestem taki jak on”. Dziewczyna zamarła, nie wierząc własnym uszom.
Nie tego się spodziewała, ale w jego głosie była szczerość. Nagle zdała sobie sprawę, że ten facet, uwięziony w swoim pokoju i chorobie, był takim samym więźniem jak ona. Rozmawiali całą noc — o życiu, o marzeniach, o tym, za czym oboje tęsknili. Było między nimi dziwne, ale ciepłe zrozumienie.
Rano Paweł Siergiejewicz wszedł do pokoju z zadowolonym uśmiechem, pewny, że jego „prezent” zadziałał prawidłowo. Obraz, który zobaczył, był jednak zupełnie inny. Dziewczynka siedziała przy łóżku, trzymając Griszę za rękę, a jego twarz po raz pierwszy od dawna była spokojna i opanowana. Ojciec zmienił się dramatycznie na twarzy, nie zdając sobie sprawy z tego, co się stało. Grisza spojrzał na niego i powiedział cicho, ale stanowczo: — Ona jest człowiekiem, ojcze, a nie zabawką. Nie dotknę jej i ty też nie powinieneś”.
Ten moment był punktem zwrotnym w życiu obojga. Paweł Siergiejewicz nagle zdał sobie sprawę, że jego syn jest zdolny do głębokiego współczucia, którego jemu samemu zawsze brakowało. Dziewczyna nie próbowała już wyrzucać jej na ulicę — Grisza nalegał, by jej pomóc. Kilka dni później opuściła ich dom, ale zostawiła coś więcej w sercach ojca i syna — lekcję, że nie wszystko można kupić lub dać.