Siedzę w kawiarni przy filiżance dawno wystygłej kawy. Nie smakuje mi. Za moich studenckich czasów była tu najlepsza kawa w mieście i do tego najtańsza. Wieczorem można było tutaj spotkać studentów, asystentów z uczelni, czasem nawet któregoś z profesorów. No i od godziny dwudziestej grała orkiestra. Szczególnie stare szlagiery. Bosko!
Rozglądam się po sali i nie mogę odnaleźć ani krzty tej dawnej atmosfery. Jest jakoś tak… plastikowo!
Przyjechałam tutaj, żeby choć na chwilę wrócić do przeszłości
Studiowałam w Lublinie przez pięć lat. Uwielbiałam włóczyć się wąskimi uliczkami starego miasta. Na schodach u podnóża zamku, było najlepsze miejsce do nauki w pogodne dni. Pokochałam to miasto. Tutaj też przeżyłam swoją pierwszą miłość, którą chowam w sercu do dziś.
Byłam jedną z ładniejszych dziewcząt na roku. Wiedziałam o tym. Lubiłam się podobać, jak każda kobieta, ale nie angażowałam się w żadne związki, bo moja romantyczna dusza wciąż czekała na tego jedynego, wyśnionego.
W tej samej kawiarni, w której siedzę teraz, zapaliłam ulubionego Marlboro i delektując się kawą, przeżywałam dopiero co zdany egzamin. Odwróciłam głowę i znieruchomiałam.
W drzwiach stał mężczyzna. W momencie zetknięcia się naszych spojrzeń doznałam olśnienia. Znałam go! Patrząc na niego, powtarzałam w myślach jak mantrę: to on, to on!
Taki sam. Te same oczy, włosy, twarz… Po chwili spłoszona odwróciłam głowę, wciąż jednak czułam na sobie jego spojrzenie.
Nie mogłam uwierzyć, że marzenia mogą się zmaterializować. Czyżby to był ten mój, jedyny i wyśniony? Blondyn z rozwichrzoną czupryną, jasnymi oczami i ciałem sportowca?
Widywałam go często w swoich snach…. Spotykałam się z nim, rozmawialiśmy, słuchałam jego ciepłego głosu. Na jawie pisywałam do niego listy. Przyjaciółka z początku podśmiewała się ze mnie, ale gdy to trwało już zbyt długo, zaczęła się martwić.
– Kama! Ty, studentka psychologii, wierzysz w takie bzdury? Czyżbyś myślała, że ten facet kiedyś wyjdzie z twoich snów? To urojenia! Daj sobie z tym spokój, bo zaprowadzę cię do psychiatry. Chłopaki do ciebie wzdychają, a ty kochasz senną marę!
Skończyło się na tym, że przestałam jej opowiadać sny. Od tej pory moja miłość była tajemnicą. Sama jednak po jakimś czasie zaczęłam się obawiać, czy nie sfiksowałam. Ale przecież nie miałam wpływu na treść moich snów!
A teraz tutaj, w kawiarni, zobaczyłam go!
Nie wiedziałam, co zrobić…
Zostać, czy wyjść? Zanim zdążyłam cokolwiek postanowić, stanął obok.
– Dzień dobry, czy mogę się przedstawić? – powiedział głosem, który dobrze znałam. Bezwiednie podałam mu rękę.
– Wiktor jestem.
– Kamila – mruknęłam speszona.
– Nie będziesz miała nic przeciwko temu, jeśli przysiądę się do ciebie? Razem będzie przyjemniej.
– Oczywiście, siadaj – zdążyłam już na szczęście trochę ochłonąć.
„To nieprawdopodobne! On nie jest zjawą! – myślałam. – Jest dokładnie taki, jak w moich marzeniach! Nawet podobnie ubrany…. A jednak nie zwariowałam!” Są jakieś tajemne moce, które mają wpływ na nasze życie! Bo jak inaczej to wytłumaczyć? Czułam się dziwnie…
„Rany! – myślałam. – Ja, przyszły psycholog, nagle nie radzę sobie ze swoimi emocjami!”
Ta sytuacja mnie przerosła…
Bo co innego jest marzyć, śnić, a co innego zetknąć się twarzą w twarz z sennym widziadłem! Bałam się…
Wiktor zauważył, że jestem spięta, więc zamówił wino. Pomogło. Trochę się rozluźniłam. Zaczęliśmy rozmawiać, jak dwoje dobrze znających się ludzi.
Mówiliśmy o wszystkim. O naszym dzieciństwie, latach szkolnych, o pracy i studiach. Wiktor był nauczycielem wychowania fizycznego. Mieszkał tylko z matką, bo parę lat temu jego ojciec zmarł na serce.
Czas mijał błyskawicznie. Gdy zagrała orkiestra, wyszliśmy na parkiet. Przetańczyliśmy, wtuleni w siebie, pół nocy. Wprost tonęłam w jego ramionach. To nie był taniec, to była ekstaza!
Kiedyś przeczytałam w powieści Magdaleny Samozwaniec, że taniec jest przymiarką erotyczną.
– Może się kiedyś o tym przekonam… – pomyślałam tamtego dnia.
Wyszliśmy z kawiarni po północy, upojeni winem, tańcem i sobą. Pod moim akademikiem rozstawaliśmy się bardzo długo. Jego pocałunki odbierały mi resztkę zdrowego rozsądku. Obłęd!
Następnego dnia leżałam na tapczanie i przeżywałam wczorajsze spotkanie z Wiktorem. Nie wiedziałam, czy się odezwie. Nie umawialiśmy się na spotkanie czy telefon. Ale przyszedł!
Ledwo zdążyłam wrócić spod prysznica, a tu pukanie do drzwi.
Otworzyłam i krzyknęłam z przerażenia
– Wiktor! Wyjdź! Przepraszam cię, poczekaj na korytarzu, zaraz się ubiorę. – plątałam się, speszona swoim negliżem i ucieszona, że przyszedł.
– Dziewczyno, nie krępuj się! Nic ci nie zrobię – powiedział rozbawiony sytuacją. – Chyba, żebyś chciała…
Chciałam, nawet bardzo! Ale… bałam się! Nie wiedziałam, jak mu powiedzieć, że jeszcze nie jestem gotowa, że przeżyłam już kiedyś swój pierwszy raz, ale chłopak wtedy nie liczył