Do tragicznego zdarzenia doszło w środę, 29 maja w Niedrzwicy Dużej nieopodal Lublina. 14-letni Piotrek podczas wizyty w jednej z lokalnych pizzerii niespodziewanie stracił przytomność. — Kelnerki zawołały mnie na pomoc, bo chłopiec zemdlał — mówi «Faktowi» pan Karol (45 l.), właściciel lokalu. — Ratowaliśmy go tu 40 min. Robiłem, co w mojej mocy, żeby go uratować — dodaje.
Dramat w Niedrzwicy Dużej. «Walczyłem o niego jak o własne dziecko»
Zgłoszenie wpłynęło do służb ratunkowych około godz. 15:35. Na miejsce natychmiast skierowano zespół ratownictwa medycznego, straż pożarną i policję. Zanim dotarły na miejsce, przy chłopcu już był pan Karol.
Pizzerię, w której rozegrały się dramatyczne wydarzenia, prowadzi razem z żoną. Był w sklepie piętro niżej, gdy kelnerki zawołały go na pomoc. 14-latek miał iść w stronę lady, by złożyć zamówienie i wtedy nagle upadł.
— Byłem na górze w 30 sekund. Zostawiłem wszystko i pobiegłem — opisuje pan Karol. — Masaż serca, potem reanimacja. To trwało około 40 minut. Walczyłem o niego jak o własne dziecko — wspomina. Znał 14-letniego Piotrka i jego rodzinę, sam też ma dzieci. Do końca nie tracił nadziei, że cała historia skończy się dobrze.
— Najpierw był masaż serca, to nic nie dało. Po 3 minutach zacząłem robić sztuczne oddychanie, przywróciłem go do życia. Potem znów przystąpiłem do masażu serca. Przyjechało pogotowie — relacjonuje.
Nie opuścił chłopca nawet wtedy, gdy czynności przejęli ratownicy. Czuwał w pobliżu razem z jego rodzicami. Sytuacja była jednak na tyle poważna, że konieczne okazało się wezwanie dodatkowego zespołu i śmigłowca lotniczego pogotowia ratowniczego.
Chłopiec odzyskał czynności życiowe. «Wierzyłem, że odleci tym helikopterem»
Piloci śmigłowca, zdając sobie sprawę z pilnej sytuacji, zdecydowali o lądowaniu na najbliższej dostępnej przestrzeni — środku drogi krajowej nr 19. Strażacy i policjanci zabezpieczyli teren, blokując ruch samochodowy, by umożliwić bezpieczne posadzenie maszyny na ziemi.
— Wierzyłem, że odleci tym helikopterem. Ratowaliśmy go tu 40 min — mówi «Faktowi» pan Karol. — Udało się go przywrócić do życia. Oddychałem z nim. Naprawdę wierzyłem, że go uratowałem. Niestety potem zaczął nam odchodzić — wspomina
Jego rodzice powtarzali: «Dziecko, wracaj», a ja razem z nimi. I tak odpływał, wracał, przewracał oczami, odchodził…
— zwiesza głos pan Karol.
Mimo trwającej około 1,5 godziny akcji ratunkowej i wytężonych starań medyków 14-latek zmarł. Chłopiec miał chorować na serce i od dłuższego czasu czekać na operację. Była planowana jesienią. Niestety, nie doczekał jej. Lekarz ze śmigłowca stwierdził zgon.
— Robiłem wszystko, co mogłem. Może gdyby udało nam się go przytrzymać, gdybyśmy go utrzymali przy życiu, to od razu trafiłby na operację — zastanawia się pan Karol. Nie ukrywa, że wciąż mocno przeżywa to zdarzenie. — To taki sympatyczny, grzeczny chłopiec, z resztą tak jak jego rodzeństwo. Nadal go tu widzę, jak leży — przyznaje.
Na tym etapie wykluczono, aby do śmierci chłopca mogły przyczynić się osoby trzecie. Śledczy wciąż wyjaśniają dokładne okoliczności tej tragedii.
/1
Dramat w Niedrzwicy Dużej. 14-letni chłopiec nagle stracił przytomność. «Walczyłem o niego jak o własne dziecko» — mówi «Faktowi» pan Karol (45 l.).