Był 12 lutego, gdy do szpitala we Włocławku przywieziona została 34-letnia pacjentka. Marta była w 28. tygodniu ciąży. Kobieta uskarżała się na straszny ból nogi, bo od tego się zaczęło. Kiedy była już w szpitalu nagle doszło do zatrzymania akcji serca.
Tragedia w szpitalu we Włocławku. Nie żyje kobieta w ciąży i jej dziecko
«Fakt» dotarł do kobiety, która była feralnego dnia na tym samym oddziale w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym we Włocławku. Odwiedzała córkę, która była pacjentką na patologii ciąży.
– Zawołali moją córkę na usg, po kilku minutach lekarz, który zabrał ją na to badanie biegł i wolał: «szykujcie salę, będzie cesarskie cięcie, zatrzymanie akcji serca, 28 tydzień». Po chwili na korytarzu zebrały się pielęgniarki i lekarze… Wszyscy biegali i szykowali się do operacji, był respirator… inkubator i inne sprzęty
– opowiadała w rozmowie z «Faktem» pani Marta.
– To było w poniedziałek 12 lutego ok. godz. 11. Dalej nie wiem, co się działo, ponieważ poprosili nas abyśmy weszli do takiego pokoju dziennego pobytu i zamknęły drzwi. Słychać było tylko, jak ktoś biega po korytarzu, to było przerażające – mówiła nasza rozmówczyni.Tak umierała Marta. Lekarzom nie udało się uratować także jej córeczki. Maleńka miała już imię: Nel. Obie zostały pochowane w jednej trumnie na cmentarzu w Bobrownikach, z których pochodziła młoda mama.
Śledztwo w sprawie tej tragedii prowadzi prokuratura. Teraz do sprawy wrócili dziennikarze «Uwagi TVN». Dotarli do najbliższych kobiety.
– Ciąża to była eksplozja radości. Mega się cieszyliśmy. Martusia byłaby najlepszą mamą na świecie. Jak zaczęliśmy chodzić do szkoły rodzenia, to szczęście było na wyciągnięcie ręki. Było tak blisko, że powiedziałem, że już na pewno będzie dobrze
– wspomina pan Kamil w rozmowie z dziennikarzami «Uwagi».
Mężczyzna mieszkał z partnerką w Gdańsku. W połowie lutego pani Marta pojechała do Włocławka, by odwiedzić rodzinę. Miał być to jej ostatni wyjazd przed porodem. Po przyjeździe do bliskich, nad ranem pani Marta źle się poczuła.
– Siedziała na kanapie. Zauważyłem, że robi sobie okład. Miała nabrzmiałą, opuchniętą nogę. Duszności i ból w klatce – opowiada pan Marcin, szwagier 34-latki.
Rodzina wezwała pogotowie.
Ciężarna zmarła w szpitalu. Rodzina kobiety ma żal do lekarzy i ratowników
– Marta pokazała ratownikowi nogę, ten się przyglądał. W tym czasie bardzo ciężko łapała oddech. Ratownik mówi: «Pani nie histeryzuje. To jest histeria” – dodaje pan Marcin. I podkreśla: – Miała problem, żeby utrzymać się na nogach, a oni ją na siłę przeciągali do karetki, na nogach. Położyli na łóżku. Miała silne duszności i podali jej tlen. Odjechali, bez sygnałów, na spokojnie, pomalutku.
Widząc to bliscy pani Marty zaczęli mieć pierwsze obawy. Podejrzewali, że kobieta nie otrzymała odpowiedniej pomocy. Twierdzą także, że zbyt długo jechała do szpitala.– Jechali bez sygnałów. Mamy to nagrane na monitoringu z pobliskiego sklepu. Jechali ok. 20 minut. Google Maps pokazuje, że rowerem jedzie się 22 minuty – oburza się pan Kamil.
Potem kobieta trafiła na SOR, gdzie dostała 3 punkty w 5-stopniowej skali. A to oznacza, że miała czekać na kontakt z lekarzem do godziny.
– Z relacji świadków wiemy, że zajęli się nią dopiero, jak spadła z noszy, na których ją mieli. Pomocy niestety nie miała – twierdzi partner pani Marty.
Kobieta w ciąży zmarła w szpitalu. «Zbagatelizowano sygnały wskazujące na zakrzepicę»
Rodzina twierdzi, że od początku zbagatelizowano sygnały wskazujące na zakrzepicę.
– Zaczęliśmy czytać dokumentację karty medycznej czynności ratunkowych. A tam: brak obrzęku, brak duszności, brak jakiegokolwiek bólu. Dla nas to niepokojące, jak ratownik mógł zaznaczyć brak obrzęku, bólu w klatce czy duszności. Nic tam nie jest zaznaczone – wskazuje pan Marcin. – Osoby przyjmujące na SOR-ze też nie widziały obrzęku nogi czy duszności? Przecież te objawy były widoczne – denerwuje się mężczyzna.
Dopiero lekarze z oddziału patologii ciąży, reanimujący panią Martę, właściwie rozpoznali zakrzepicę. Niestety, na pomoc było już za późno.
Oczekuję ukarania winnych. Zdaję sobie sprawę, że zakrzepica to podstępna choroba i być może dla Martusi nie dało rady nic zrobić. Mam nadzieję, że sekcja i opinie biegłych wyjaśnią te wątpliwości. Ale jeśli chodzi o sposób pomocy, to mamy pewność, że szpital i pogotowie dały ciała
– uważa pan Kamil.
Szpital na razie nie ma sobie nic do zarzucenia.
– Według naszej analizy wewnętrznej szpital dokonał wszystkich czynności, które były możliwe do zdiagnozowania na etapie pomocy, od samego początku. W naszej opinii, szpital dopełnił wszelkie czynności, które były możliwe do zastosowania w tak trudnej sytuacji – powiedziała «Uwadze» Karolina Welka, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Włocławku.