Masza nigdy nie znała swoich rodziców. Pewnego zimowego wieczoru, 18 lat temu, jako niemowlę została wrzucona na schody sierocińca. Kucharka właśnie wychodziła z budynku, kończąc wieczorną zmianę. Prawie potknęła się o gęsty, skrzypiący pakunek. Na zewnątrz panował przenikliwy mróz i kto wie, czy dziecko by przeżyło, gdyby nie natknęła się na niego ciocia Masza, miła kobieta, ulubienica wszystkich dzieci z sierocińca? Dziewczyna otrzymała imię na cześć kucharza. Zdrowe, czarnookie dziecko wzbudziło podziw całej załogi, łącznie ze sprzątaczką Siemionowną, wściekłą, nietowarzyską ciotką.
Nauczyciele, podziwiając ogromne, lekko skośne oczy dziewczynki, otoczone puszystymi, długimi rzęsami, zastanawiali się, po co matka przyprowadziła tu córkę? Zostawiłabym to w szpitalu położniczym. Bezdzietni rodzice ustawialiby się w kolejce po taką piękność. Ale najwyraźniej matka dziewczynki urodziła w domu, a potem postanowiła ją tu rzucić. I dzięki za to, nie ma go w koszu na śmieci. Masza dorastała inteligentnie i żywiołowo. W szkole dostawałem same piątki, dobrze rysowałem i kochałem zwierzęta.
Elena Aleksandrowna cierpiała z dziewczyną; zawsze znajdowała gdzieś porzucone kocięta, głodne szczenięta i ptaki z uszkodzonymi skrzydłami. Aby z czasem sierociniec nie przekształcił się w schronisko dla psów lub kotów, postanowiono mianować Maszę na stanowisko dyrektora kącika zoo.
Obejmując nowe stanowisko, Masza zabrała się do pracy z takim zapałem, że nauczyciele byli zdumieni. Klatki chomików zostały wyczyszczone. Wcześniej pochmurne akwarium lśniło przezroczystym szkłem. Szczur Tiszka z błyszczącymi oczami wesoło kręcił kołem, które dziewczyna gdzieś przyniosła, a stary żółw Duska zawsze miał na spodku świeże zioła i wodę.