Chłopaków z zespołu Jeny poznałam, kiedy ich kariera poczęła nabierać rozpędu. Było ich sześciu, ale tak naprawdę rozpoznawalni byli tylko dwaj. Mikołaj był wokalistą, radosnym i roztrzepanym gadułą oraz niezaprzeczalnym liderem. Jak się rozkręcił, nie dawał nikomu dojść do słowa. Postacią numer dwa był gitarzysta Emanuel, szczupły i jasnowłosy, robił w zespole za tego najładniejszego, który przyciąga fanki.
Spotkałam ich w pubie. Poprosiłam ich o autografy i zrobiłam sobie z nimi fotkę. Potem chciałam taktownie się oddalić, żeby im nie przeszkadzać, ale Emek zapytał, czy zostanę! Oczywiście się zgodziłam. Siedzieliśmy, rozmawialiśmy… Przypadli mi do serca natychmiast. Fantastycznie nam się rozmawiało, czułam się przy nich tak swobodnie, jakbym znała ich całe życie.
Na pubie się nie skończyło. Poszłam z nimi do hotelu. No i popłynęliśmy. Nie wszystko pamiętam, ale wiem, że graliśmy w chińczyka. Mikołaj cały czas gadał, nawet jak zasnął, to mamrotał coś przez sen. No i całowałam się z Emanuelem.
Po wszystkim myślałam, że to była wspaniała przygoda, ale jednorazowa. Stało się inaczej. Emek wziął ode mnie numer telefonu. Pisał, dzwonił, odwiedzał mnie, kiedy tylko znalazł czas. Niestety randki nie były częste, bo życie muzyka to wieczna podróż, w której brak miejsca na odpoczynek. Uczyłam się jednak, że nie liczy się ilość spędzanego razem czasu, tylko jego jakość. Kochałam Emanuela całym sercem, całą duszą, całym umysłem i każdą cząstką mojego ciała.
Chłopcy koncertowali niemal bez przerwy. Złapali swoją szansę, taki moment w życiu trafia się raz, więc korzystali na całego. Uwielbiałam ich granie. Wychodzili na scenę i rządzili. Ta energia płynęła z ich serc.
I tak ziścił się banał, który kiedyś sama wykrakałam
Podziwiałam ich, a jednocześnie byłam zazdrosna o tę pasję i o to, że musiałam się dzielić Emkiem. Z drugiej strony dobrze wiedziałam, że gdyby on nie był zakochany w swojej muzyce, nie byłby tym człowiekiem, którego pokochałam.
Oprócz mnie nieformalnym członkiem zespołu była jeszcze jedna dziewczyna, Gosia. Tak naprawdę to ona wnosiła do naszej paczki kobiecą delikatność, bo u mnie z tym średnio, jestem typem chuliganki.
Małgosia pracowała jako fryzjerka, lubiła ubierać się na różowo i słuchała tandetnych piosenek w stylu „jesteś moim sercem i nie chcę nic więcej”. Wszyscy jej dokuczaliśmy z tego powodu, ale ona nic sobie nie robiła z naszego gadania. Została moją serdeczną przyjaciółką. Mogłam z nią pogadać dosłownie o wszystkim. Byłyśmy obie dziewczynami muzyków, dzieliłyśmy ten sam los.